Rozdział 6 – Koło ratunkowe
Krótki jest cykl życia stajennej dziewczynki. Najpierw jest za mała, żeby robić coś przy koniach bez opieki. Potem zostaje nastolatką i nareszcie może pomagać w zamian za jazdy. Następnie czeka ją jedno z trzech końcowych stadiów rozwojowych. Albo przepoczwarza się w pełnoprawną stajenną babę, która zostaje tam na stałe. Albo udaje jej się kontynuować pasję za pieniądze. Albo przepada na zawsze, bo z jednej strony nie ma funduszy, a z drugiej przygniatają ją szkoła, znajomi i rodzina.
Nigdy nie musiałam być stajenną dziewczynką, chociaż przyznam, że czasami im zazdrościłam. Nie mogły liczyć na tyle jazd co ja, ale trzymały się razem i miały swoje przygody, tak inne od moich. Pewnie to romantyzuję, bo koniec końców w niektórych ośrodkach jeździeckich pomaganie potrafi się szybko zmienić w pracę dzieci. I to nieodpłatną. Poklepanie tyłkiem w siodło raz w tygodniu na najbardziej wysłużonej szkapie to nie jest wynagrodzenie.
Myśl o stajennych dziewczynkach pojawia się w mojej głowie na chwilę przed tym jak Filip Tichy odbiera telefon. Wita się ze mną. I nagle… pustka.
– Ahoj? – powtarza, podczas gdy ja mogę tylko otworzyć usta. Nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
Odrywam telefon od ucha i rozłączam się w panice. Moje dłonie są mokre od potu.
O czym ja właściwie chciałam z nim rozmawiać? Tak konkretnie? Cukier. Jazda na Cukrze. Ale co z tą jazdą? Jak mam sformułować to pytanie?!
Bzzt! Bzzt!
Oddzwania! Mam odebrać? Zrobiłabym to, ale nadal nie mogę sklecić w myślach żadnego sensownego pytania.
Bzzt! Bzzt!
Jeśli teraz nie odbiorę, to już będzie wyglądało po prostu chamsko z mojej strony. Ja bym się obraziła na jego miejscu. Na pewno ma lepsze rzeczy do roboty niż rozmowa ze mną. To ja zaczęłam, więc to ja powinnam to skończyć.
– Halo?
– Ahoj. Tu Filip Tichy. Ninona?
O nie! Czyżby pomylił mnie z Ninoną i sądził, że to ona do niego dzwoniła?
– Em, cześć. Nie, tu Nina Pliszka.
– A tak. Przepraszam. Wszystko w porządku, coś się stało?
– Nie! Dlaczego?! – niepokoję się.
– Bardzo drży ci głos.
Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Miło, że się przejął.
– Miło.
– Słucham?
Matko, co ja gadam?! Muszę się natychmiast ogarnąć, bo póki co wychodzę na jakąś głupolkę.
– Miło mi, że… odebrałeś! Przepraszam, że się rozłączyłam, ale… myślałam, że moja mama mnie woła i musiałam się rozłączyć. Dziękuję bardzo, że oddzwoniłeś.
– Bez problemu. A czemu dzwoniłaś? Namyśliłaś się już może w sprawie Cukra?
Zaraz, co? Jak to „namyśliłaś”? Tichy brzmi tak, jakby to on czekał na telefon ode mnie, a nie ja od niego. Czyżbyśmy źle się zrozumieli?
– Czekałam na telefon od ciebie. – zdobywam się na szczerość.
Po drugiej stronie słuchawki zapada cisza.
– Sakra… – odzywa się w końcu Tichy. – To ja czekałem na telefon od ciebie. Ach!
Czy on jest na mnie zły? Może na sam koniec jazdy byłam tak wypruta emocjonalnie, że nie słuchałam, co do mnie mówił?
– Czasami tak mam. Jedno myślę, drugie mówię. – śmieje się Tichy. Mam wrażenie, że jakby nerwowo. – Przepraszam za nieporozumienie.
Czyli to jednak nie moja wina? Jak dobrze.
– Czy jesteś nadal zainteresowana moją propozycją? Bo ja chciałbym udostępnić ci Cukra. Podobało mi się jak jeździsz.
– Naprawdę?! – wstaję z miejsca. – Naprawdę mogłabym…?!
– Brzmisz, jakbyś się zgadzała, ale wolałbym to usłyszeć.
– Tak! Tak! Zgadzam się!
– Nina?! Ciszej, nie mogę się skupić! – to głos mojej mamy. Zamieram w bezruchu. Ona nie może się dowiedzieć. Jeśli jej powiem o umowie z Tichym, wcale nie będzie podzielała mojego entuzjazmu, tylko natychmiast wszystko utnie. Przecież nie pozwoli, żeby jej córka miała do czynienia z facetem, który kogoś pobił i będzie miał o to sprawę w sądzie. Nawet jeśli wydaje się być miły.
– Przepraszam mamo!
Siadam na łóżku, zrzucam kapcie z nóg i naciągam koc na głowę. Dla dodatkowej konspiry. Zamieniam z Tichym jeszcze kilka słów, po czym nasza rozmowa przenosi się na komunikator.
Nie wierzę, że się zgodził! Jestem tak szczęśliwa, że mam ochotę skakać po pokoju i krzyczeć.
Ustalamy szczegóły naszej współpracy. Dwa treningi w tygodniu. Jeden w środę, bo mam wtedy najmniej lekcji. Drugi w weekend w zależności od możliwości – albo w sobotę, albo w niedzielę. Mogę przychodzić wcześniej i przygotowywać Cukra. Tichy prosi, żebym dobrze go czyściła przed każdą jazdą. No wiadomo! I rozczesywała. Z tym będzie trochę roboty, bo grzywa i ogon Cukra są potężne. Ale też dam radę.
Zastanawiam się co ze sprzętem. Póki co o niego nie pytam, ale nie bardzo mi pasował. Sprawiał wrażenie mega starego i wysłużonego. Jakby ktoś wyciągnął go z szafy, w której spędził ostatnie pół wieku.
Kończymy życząc sobie miłego wieczora.
Uśmiecham się. Teraz, kiedy emocje trochę opadły, bardzo bawi mnie nasze nieporozumienie. Dobrze, że odważyłam się zadzwonić. Inaczej szansa mojego życia mogłaby mi przejść koło nosa.
* * *
W każdym durnym filmie fabuła musi się opierać na słabo skonstruowanym kłamstwie albo niedopowiedzeniu. Słabe kłamstwo to takie, które od początku jest totalnie zbędne. Główna bohaterka nie przyznaje się swojemu crushowi, że ma dziecko, po czym okazuje się, że facet zawsze marzył o bardzo dużej rodzinie, a w ogóle to wychował się w domu dziecka, więc chce być ojcem, którego nigdy nie miał. Słabe niedopowiedzenie to takie, którego główni bohaterowie mogliby się domyślić, gdyby mieli trochę więcej rozumu niż snopy siana. Ona widzi jego z inną kobietą i zamiast zorientować się, że to jego siostra, o której niejednokrotnie wspominał, zakłada zdradę.
Ja muszę teraz skłamać. I nie ma tu żadnych niedopowiedzeń. Moja mama wie o tym, co zrobił Filip Tichy. Ponieważ ja, Nina Pliszka, samodzielnie jej o tym opowiedziałam i pokazałam jej słynne nagranie. A potem razem z nią komentowałam zachowanie skoczka i nie szczędziłam słów krytyki. Moja mama jest cięta na przemocowców. Zero tolerancji oraz zero drugiej szansy. Nie kończy się to na słownych deklaracjach z jej strony.
W zeszłym roku w mojej klasie była spora drama, bo okazało się, że jeden z moich kolegów uderzył swoją dziewczynę. Sprawa nie trafiła ostatecznie na policję. Pogrożono mu palcem, obniżono znacząco ocenę z zachowania i został zawieszony w prawach ucznia. Moja mama natomiast najpierw kategorycznie zabroniła mi z nim kontaktu (i tak się z nim nie kolegowałam, ale nie udało się jej tego przetłumaczyć), a potem tak namieszała na spotkaniu klasowym, że gościa przeniesiono do innej klasy.
Wiem, bo sama dumnie mi to oznajmiła. Szanse na to, że pozwoli mi spędzać jakikolwiek czas w towarzystwie Tichego są zerowe. Nie ma takiej opcji.
Co do mojego taty to byłby on pewnie bardziej ugodowy w tej kwestii. Ale też niechętny. Raczej poparłby mamę, bo tak byłoby mu łatwiej.
Jedynym wyjściem z tej niekomfortowej sytuacji jest kłamstwo. Z całego serca chcę uniknąć bezpośredniego kłamstwa, czyli całkowitego, perfidnego minięcia się z prawdą. Zastąpienia rzeczywistości fikcją. Zamiast tego chciałabym po prostu zabrać prawdę do garderoby i ubrać ją w coś ładnego, co spodoba się rodzicom.
Zaczęłam pomagać w stajni w zamian za jazdy.
Zdecydowanym plusem jest prostota tej historii. Mało szczegółów, więc mało rzeczy, do których można by się było przyczepić. Obawiam się jednak, że wystarczy jeden telefon moich rodziców do pani Aleksandry, żeby prawda wyszła na jaw.
To może…
Prywatna osoba ze stajni zaproponowała mi jazdy na swoim koniu, ponieważ ze względu na (cośtam, co zabrzmi najbardziej przekonująco) nie może mu poświęcić odpowiednio dużo czasu, a nie chce, żeby się zmarnował.
To prawie prawda. Pozbawiona awanturogennych szczegółów. Ta historia podoba mi się dużo bardziej niż pierwsza, jednak podskórnie czuję, że ma słabe punkty. Rodzice nie uwierzą w przypadkowego dobroczyńcę i będą mnie dopytywać, kto to taki.
Powinnam w takim razie wskazać na kogoś konkretnego. Kogoś, kto w ich oczach mógłby być jednocześnie na tyle stuknięty, żeby wpaść na taki pomysł, oraz na tyle niewinny, żeby rodzice od razu go zaakceptowali.
Do głowy przychodzi mi tylko jedna taka osoba.
Moja niepoważna, ukraińsko-brytyjska znajoma. Ania Thomson. Właścicielka siwego wałacha rasy KWPN. Misty Mountains. Znanego jako Emenemek.
Ania jest idealna. Ma tylko jeden mankament. Gadulstwo.
Jeśli jej nie wtajemniczę i nie wyjaśnię, jaką przygotowałam dla niej rolę, z pewnością się komuś wysypie. To prostolinijna dziewczyna, nie żadna cwaniara. Znam ją na tyle, żeby wiedzieć, że sekretu nie zdradzi. Pytanie czy będzie chciała mnie kryć w takiej sytuacji. Nie wydawała się zrażona do Tichego, kiedy ze mną rozmawiała. Nie skomentowała go w żaden sposób.
Wydaje mi się, że warto spróbować. Tylko muszę to zrobić z wyprzedzeniem.
Piszę do niej krótką wiadomość na komunikatorze. Odpisuje mi już po chwili. Staram się ją wyczuć. Będzie mnie kryć czy nie? Zadaję jej kilka pytań. Przedstawiam hipotetyczne scenariusze. Mam wrażenie, że to się może udać, ale moje palce zastygają nad klawiaturą.
Jeśli teraz wszystko jej opowiem, nie będzie odwrotu.
Wstrzymuję się i zamiast tego pytam niebezpośrednio czy chciałaby mi w czymś pomóc. Precyzuję, że nie chodzi o nic nielegalnego, że po prostu mam kłopot z rodzicami. Oby to jej wystarczyło.
Ania wysyła mi w odpowiedzi zainteresowaną emotkę.
Okej. Chwila prawdy. Nie mam w stajni drugiej Ani. Albo ona, albo nikt. Jeśli się nie zgodzi, będzie dużo trudniej. Właściwie, jak tak teraz o tym myślę to będzie prawie nie do zrobienia. Moi rodzice nie są głupi. Ja sama zaplączę się we własnych kłamstwach lub pęknę przy pierwszym niewygodnym pytaniu.
Aniu, potrzebuję cię jak nigdy dotąd! Zaczynam żałować, że do tej pory trochę się z ciebie podśmiewałam. Teraz to ty stałaś się moim kołem ratunkowym.
Opisuję jej całą zaistniałą sytuację. Staram się nie podkreślać jak ważna jest w tym wszystkim jej rola. Nie chcę jej zniechęcić ani sprawić, żeby czuła się do czegokolwiek zmuszana. Chociaż gdyby stał teraz przede mną guzik z napisem „zmuś Anię do współpracy” to wcisnęłabym go bez żadnego zastanowienia.
Bzzt! Bzzt!
Mam jedną nową wiadomość od Ani Thomson.
< Rozdział 5 * Rozdział 7 >
