Rozdział 2 – Wąskie schody
Mówi się, że środkowe dziecko dorasta niezauważane. Zbyt małe, by być traktowane tak poważnie, jak to najstarsze i zbyt duże, by być rozpieszczane tak, jak to najmłodsze. Cień, który zabiera się wszędzie tam, gdzie resztę rodziny, ale który jest nie dość wyrazisty, by liczyć na czyjąkolwiek szczerą uwagę.
Ania Thomson jest żywym dowodem na to, że wyjątek potwierdza regułę. Jako środkowe dziecko skutecznie odbiera tlen swojej starszej siostrze i młodszemu bratu. Przy niej żadne z nich nie ma nic do gadania. Bo Ania wypełnia całą przestrzeń, jaka jest do wypełnienia. Powiedzieć, że chyba ma ADHD, to jak powiedzieć, że ptaki chyba mają skrzydła, a woda chyba jest mokra.
Bardzo lubię Anię. To jedyna osoba z Ośrodka Jeździeckiego Arkana, z którą udało mi się zakumplować. Głównie dlatego, że Ania kumpluje się dosłownie ze wszystkimi. Nawet z Ninoną udaje się jej utrzymywać nić porozumienia. Nigdy nie pytałam jej o tę relację. To nie była moja sprawa. Poza tym nie zachowywały się wobec siebie jak najlepsze przyjaciółki, tylko jak dobre znajome. Byłam to w stanie znieść. Na większą zażyłość trudno byłoby mi patrzeć.
Ania ma mamę Ukrainkę i tatę Brytyjczyka. Nie wiem czym dokładnie się zajmują, ale żyją na bogato. Ania chodzi do prywatnego liceum w centrum Warszawy. Ma osobisty samochód, którym przyjeżdża do stajni. I własnego konia. Siwego wałacha rasy KWPN o imieniu Misty Mountains. Nie osiąga na nim żadnych jeździeckich sukcesów, bo nie po to go kupiła. Głównie zajmuje się jego szczotkowaniem, czesaniem i pielęgnowaniem. Twierdzi, że to ją relaksuje. Wsiada na niego może raz w tygodniu. Czasami na leniwy galop po ujeżdżalni, czasami w teren z weekendową grupką i to tyle.
Na grzbiecie konia Ania jest spokojna i cicha. Wielu jeźdźców często odzywa się do swoich koni podczas jazdy. Ania wręcz przeciwnie. Milknie. Za to jak już zejdzie na ziemię i odprowadzi Emenemka (tak wszyscy nazywają jej wałacha, bo przecież nikt nie będzie na niego wołał pełnym imieniem), buzia jej się nie zamyka. Pomimo ogromnej sympatii, jaką ją darzę, przyznaję, że bywa to męczące.
Dlatego teraz, kiedy widzę połączenie przychodzące od Ani, waham się, w którą stronę przesunąć słuchawkę. Zielone czy czerwone pole? Wytrzymam dwie godziny pogaduszek czy nie wytrzymam? Będę w razie czego asertywna i przerwę rozmowę? Znajdę wymówkę?
Wzdycham i odrzucam połączenie.
Przepraszam Aniu Thomson. Nie dzisiaj.
Pochylam się nad zeszytem od matematyki. Jeszcze dwa zadania i będę mieć to z głowy. Jestem całkiem dobra z matmy, ale nie lubię tego działu. Mam wrażenie, że jest dopchnięty do programu na siłę.
Bzzt! Bzzt!
Mogłam całkowicie wyciszyć telefon. Durna ja. Zerkam na ekran. To nie Ania. To moja trenerka, pani Aleksandra. Odrzucam połączenie. Nie chcę rozmawiać z kimkolwiek ze stajni. Chociaż… Pani Aleksandra bardzo rzadko do mnie dzwoni. W ciągu całej naszej znajomości zrobiła to ze dwa razy. Może to więc coś pilnego?
Skręca mnie w środku. Boję się, że będzie próbowała mnie namawiać na kontynuowanie treningów. Moja rezygnacja to dla niej spora strata. Pewnie trudno jej pozyskać nową osobę na moje miejsce. Na samą myśl o tym, czuję zdenerwowanie. Czy ona nie rozumie, że nie znaczy nie? Nie wyczaruję sobie pieniędzy. To dla mnie dostatecznie bolesne i nie chcę się tym z kimkolwiek dzielić.
Bzzt! Bzzt!
To znowu ona. Teraz naprawdę mnie wkurzyła!
Odbieram.
– Halo? – głos mi się łamie. O wiele łatwiej jest być zdenerwowaną niż pokazać innym, że się jest zdenerwowaną.
– Nina Pliszka?
– Tak.
– Z tej strony Aleksandra Borowiec. Nino, dzwonię, bo Ania nie mogła się z tobą skontaktować.
Dzwoni, bo jeden raz odrzuciłam połączenie od Ani? Trochę dziwne.
– Rozumiem. Mam do niej oddzwonić? To coś pilnego?
– Nie, nie oddzwaniaj do niej. Powiem ci to, co miała ci przekazać.
– Okej…
– Chodzi o to, co wydarzyło się wczoraj w ośrodku. Weszłaś do boksu czyjegoś konia, to prawda?
Po plecach przebiega mi zimny dreszcz. Będę mieć przypał przez to, że chciałam sobie w spokoju popłakać? Gdybym wiedziała, że to się tak skończy, poszłabym ryczeć do łazienki i nie przejmowałabym się tym, że drzwi są cienkie.
– Tak, weszłam, ale to przez przypadek. Było otwarte i się pomyliłam. Myślałam, że to boks Fuksji. – kłamię.
– Było otwarte?
O nie. Co ja powiedziałam? Przecież w ten sposób mogę narobić kłopotów któremuś ze stajennych! Jeśli ten kuc, którego spotkałam w boksie, należy do Tichego, czyli jakby nie patrzeć kogoś wpływowego, to przecież nie będzie żadnego problemu, żeby nawet wywalić osobę odpowiedzialną za niedopatrzenie. Nie mogę na to pozwolić!
– Nie! Nie było otwarte. – poprawiam się. – To taki skrót myślowy. Było zamknięte, pomyliłam się i otworzyłam. O to mi chodziło. Na sto procent było zamknięte. Ale byłam tam bardzo krótko. Wpadłam na tego konia, co tam był i zaraz przyszedł ktoś, i wyszłam.
– I nic się nie stało?
– No nic.
Zaczynam się coraz bardziej niepokoić. Czemu ona mnie tak wypytuje? Co powinnam jej powiedzieć, żeby była usatysfakcjonowana i dała mi już spokój? Zaczynam żałować, że nie odebrałam telefonu od Ani.
– Dobrze. Nino, chodzi o to, że właściciel tego konia chciałby się z tobą spotkać.
Co takiego?! Ten człowiek? Spotkać się? Ze mną? Niezrównoważony chłop, który złamał sobie rękę, bo tak mocno kogoś uderzył? Wiem, że się powtarzam, ale to nienormalne. Nie chcę się spotykać z kimś takim.
– Mówiąc szczerze to nie bardzo mam czas. Raczej ciężko będzie mi się dostosować…
– Nie musisz się do niczego dostosowywać. – przerywa mi. – W pace są twoje rzeczy. Powiedz, kiedy będziesz je odbierać. Właściciel konia zadeklarował, że może się pojawić w dogodnym dla ciebie terminie.
No to mogiła.
Mogę jeszcze poprosić rodziców, żeby odebrali te rzeczy za mnie. Ale oni nie będą wiedzieli co jest moje. Poza tym od początku planowałam się pożegnać z panią Aleksandrą osobiście i dać jej stosowny prezent na zakończenie naszej współpracy. Nie będę z tego rezygnować przez jakiegoś faceta.
Chciałabym zapytać wprost czy pani Aleksandra wie, o kim my tu rozmawiamy, jednak nie potrafi mi to przejść przez gardło. Mam wrażenie, że ona celowo nie podaje jego imienia ani nazwiska. Zazwyczaj jest bezpośrednia, a teraz… ostrożna?
– To kiedy będziesz?
Nie da się tego odwlekać w nieskończoność. Poza tym chyba trochę przesadzam. Realistycznie przecież nic nie może mi się stać. No bo co? Facet mnie pobije za to, że byłam pięć sekund w boksie jego konia? Jeśli już to zwyczajnie mnie ochrzani i tyle.
Dobra. Jestem to winna tym stajennym, których o mało co nie wrzuciłam na minę. I sobie, jeśli mam do siebie chociaż odrobinę szacunku. Nie zrobiłam nic złego. Nie mam się czego bać.
– Może być jutro około piętnastej?
* * *
Od rana przebywam w innym wymiarze. Rodzice kilkukrotnie musieli mnie pytać, jakie są moje plany na dzisiejszy dzień, zanim byłam im to w stanie powiedzieć. W drodze do szkoły doomscollowałam, ale nie pamiętam niczego, co wtedy zobaczyłam. Na lekcjach siedziałam cicho jak mysz pod miotłą i modliłam się, żeby nikt nie wyciągnął mnie do odpowiedzi, bo nie byłabym w stanie wykrztusić z siebie choć słowa, nawet jeśli byłam przygotowana.
Jeszcze pięć godzin do piętnastej.
Jeszcze trzy godziny do piętnastej.
Czas płynął mi jednocześnie wyjątkowo szybko i zdecydowanie za wolno. Szybko, bo kiedy na chwilę zapominałam o tym, co miało mnie dzisiaj czekać, mijało pół godziny. Wolno, bo gdy obserwowałam wskazówki klasowego zegara, to miałam wrażenie, że prawie się nie poruszają.
W liceum nigdy się z nikim nie zżyłam. Mimo, że to szkoła wysoko w rankingu i po większości uczęszczających tu osób widać, że mają kasę, nie ma tu żadnych koniar oprócz mnie. Jeśli jakieś są, nigdy nie udało się nam na siebie wpaść. Ludzie z klasy zapraszają mnie na wszystkie wspólne imprezy i wydarzenia, a ja w wielu uczestniczę i całkiem dobrze się bawię. Jednak zawsze czułam się w szkole trochę jak w przechowalni. Jestem tu tylko na chwilę, nie zagrzeję miejsca. Muszę patrzeć w przyszłość.
Studia i stajnia. Taki był plan. I co zostało z planu? Cóż… studia.
Kiedy teraz o tym myślę, studia też się komplikują. Wcześniej zakładałam, że jeśli nie uda mi się dostać na jakiś sensowny kierunek bezpłatnie, to sfinansowanie choćby pierwszego roku zaocznych nie będzie problemem. W sumie nadal nie powinno być. Przecież to nie są aż tak drogie rzeczy. Chyba panikuję. Bez sensu.
Rozbrzmiewa dzwonek. Szósta lekcja dobiega końca. Pakuję swoje rzeczy, wyjmuję telefon i sprawdzam, gdzie jest autobus. Spóźniony. A do stajni mam dwa. Wezmę taksówkę. Chciałam dziś kupić pizzę, ale obejdzie się.
Upewniam się, że mam w plecaku prezent dla pani Aleksandry. Pudełeczko ze srebrną bransoletką bezpiecznie spoczywa w wewnętrznej kieszeni, zapakowane w elegancki, perłowy papier z małymi, czerwonymi gwiazdkami. Obok opakowanie belgijskich czekoladek i malutki, pluszowy miś w toczku na głowie. Zastanawiałam się czy nie kupić do tego jakichś kwiatów, ale ostatecznie zrezygnowałam. Pani Aleksandra to twardo stąpająca po ziemi kobieta i jedna bezużyteczna rzecz, czyli miś, w zupełności jej wystarczy.
Trafił mi się taksówkarz gaduła. Nie chcę być niemiła, ale pogawędka z nim wychodzi mi nie najlepiej. Mężczyzna próbuje się dowiedzieć co to za stajnia, czy jazda konna jest fajna, bo szuka jakiegoś sportu dla córki, żeby nie siedziała tylko w telefonie. Odpowiadam, że to bardzo droga impreza, przez co brzmię jak bananowe dziecko bez krzty empatii. Jest mi głupio i mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale może dobrze, że to palnęłam. W innej sytuacji opowiedziałabym temu człowiekowi, jak wspaniałe jest jeździectwo i jak bardzo zmienia życie na lepsze. Teraz wolałam uratować jego dziecko przed rozczarowaniem, które aktualnie przeżywałam.
Ośrodek Jeździecki Arkana jest bardzo piękny i zadbany. Jego oferta jest skierowana głównie do prywatnych właścicieli koni i osób decydujących się na indywidualne treningi. Jazdy grupowe i tereny z instruktorami to tylko dodatek. Największe pieniądze są w prywaciarzach.
Wspomniani prywaciarze to w większości osoby w średnim wieku i starsze. Korpoludki, które marzyły o koniu i nareszcie było je stać na jego utrzymanie. Właściciele firm, którzy podjeżdżali tutaj samochodami za setki tysięcy złotych. A także kilku zapaleńców, których na pierwszy rzut oka można by pomylić z osobami w kryzysie bezdomności, ponieważ potrzeby ich koni zawsze były na pierwszym miejscu, a kwestie mody, urody czy prestiżu zdecydowanie na ostatnim.
Budynek stajni jest u dołu wykończony płytkami imitującymi starą, czerwoną cegłę. U góry pomalowany na biało. Biały to wśród jeźdźców nie kolor kapitulacji, a zwycięstwa i odwagi. Jeśli jesteś w stanie zachować przy koniach prawdziwą biel bieli no to szacun. Po kratce przed głównym wejściem pnie się bluszcz, a wokół ciągnie się niski żywopłot z tawuł, które rozkwitają na wiosnę. Oczywiście na biało. Drzwi są wykonane z jasnego drewna i mają czarne okucia. Nad nimi wisi stara, zardzewiała podkowa.
W pomieszczeniu gospodarczym spotykam dwie dziewczynki, które pomagają w stajni. Siedzą przy stoliku, piją herbatę i jedzą chrupki serowe. Dieta bogata we wszystkie składniki odżywcze, jakich potrzebuje młody człowiek. Cukier, sól, olej palmowy i kukurydza.
– Nina. – twarz pani Aleksandry wita mnie w drzwiach.
– Dzień dobry. – zdejmuję plecak, żeby wyjąć z niego prezent, ale nie zdążam go otworzyć. Pani Aleksandra chwyta mnie za rękę.
– Dobrze, że już jesteś, bo on czeka. – pokazuje palcem w górę, a ja od razu rozumiem, o co jej chodzi. Centralnie nad nami znajduje się gabinet właścicieli ośrodka. Robi mi się niedobrze od zapachu słodkiej herbaty, tłustych chrupków, starych ciuchów i ze stresu. Przykładam zimną dłoń do policzka, próbując się w ten sposób uspokoić. Trochę pomaga.
– Do której dziś pani jest? – pytam przytomnie.
– Do dwudziestej.
Czyli na pewno zdążę dać jej ten prezent.
Schody prowadzące na piętro są wąskie i nie mają poręczy. Łatwo je przegapić, bo znajdują się we wnęce. Wchodzę po nich bardzo, ale to bardzo niechętnie i tłumaczę sobie, że to dlatego, że są takie niewygodne. Trudno stawia się kroki. Dokładnie tak. To wcale nie strach i niepewność sprawiają, że moje nogi stają się ciężkie, oddech płytki, a tętno przyspieszone.
Tak bardzo nie chcę się spotykać z Filipem Tichym. Człowiekiem, którego cały Internet okrzyknął przemocowcem i zakałą jeździectwa.
