Rozdział 5 – Bez kontaktu
Ostatecznie zdecydowałam, że nie będę jeszcze dawać pożegnalnego prezentu pani Aleksandrze. Planuję wrócić do stajni.
W domu wita mnie ciemność. Rodzice jeszcze nie wrócili ze wspólnej kolacji. Na blacie czeka na mnie pusta papierowa torba. Znak, że w lodówce znajdę jakieś jedzenie. Tym razem to sushi. Nakładam sobie kilka kawałków i stawiam talerz w pokoju obok klawiatury. Zastanawiam się czy jest sens włączać kompa.
Na telefonie zostało mi jakieś siedem procent baterii. Ostatnio szybko się rozładowuje. Podłączam go, siadam na krześle przed biurkiem i nadziewam sushi na widelec. Wiem, że się nie powinno, ale nie lubię używać pałeczek, a ręką też nie chcę jeść. I tak nikt mnie nie widzi.
Sos sojowy. Wasabi. Hop do buzi.
Dopiero teraz czuję, jaka byłam głodna. W przedpokoju zostawiłam torbę ze wszystkimi rzeczami, które miałam dla Fuksji.
Kiedy rodzice ją dla mnie wydzierżawili, na samym początku myślałam, że jest moja i że będę ją miała już na zawsze. Potem dotarło do mnie, że została mi w gruncie rzeczy wypożyczona za opłatą. A jeszcze później uznałam, że to nie ma najmniejszego znaczenia, bo możemy ją tak dzierżawić bez końca.
Szczerze? Jeszcze nie tak dawno temu liczyłam na to, że rodzice kupią mi ją na osiemnastkę. Moi znajomi dostawali samochody, drogą elektronikę i wielomiesięczne wycieczki na drugi koniec świata. Dlaczego ja miałabym nie dostać konia?
Dlatego, że życie potoczyło się inaczej. Duża inwestycja, którą tata tak bardzo się ekscytował, okazała się być totalnym niewypałem. Nie znam szczegółów. Rozumiem tyle, że przez to musiał sprzedać udziały w firmie i teraz będzie jeszcze coś tam spłacał przez dłuższy czas.
Sushi się skończyło. Wracam do kuchni i buszuję po półkach. W puszce na ciastka nie ma ciastek. Pewnie tata wszystkie zjadł. W lodówce nie ma nic do zjedzenia na już. Jest mleko. Gdzieś są chyba kulki czekoladowe. Szukam, szukam. Są!
Mój deser to zimne mleko z czekoladowymi kulkami.
Bzzt! Bzzt!
Podrywam się z miejsca i lecę do telefonu. To nie Filip Tichy. To moja koleżanka z klasy.
– Sorki, że dzwonię, ale jest taka sprawa, że mój Maciek nie może jutro iść do kina i mam wolny bilet. Będziemy ja, Sara, Bartek i Łukasz.
Otwieram usta, żeby powiedzieć, że też nie mogę, bo mam konie. Ale przecież nie mam.
– Jasne, chętnie. Ile ci bliknąć?
Spotykamy się w Złotych Tarasach. Ekipa jest spoko. Ala – czyli ta, która mnie zaprosiła. Sara i Bartek – są parą. Łukasz – to taki koleś, który jest zawsze wszędzie. Nie chodzi do naszej klasy, ale jeśli ktoś powie, że „będzie Łukasz”, to oznacza tego właśnie Łukasza.
Film jest taki sobie. Komedia, w której żarty nie bardzo siadają. Po seansie wychodzimy w średnich nastrojach. Sara z Bartkiem są bardzo zajęci sobą, Łukasz w telefonie, Ala prowadzi nas do strefy restauracyjnej, pytając czy chcemy burgera, czy coś innego.
Przechodzący obok człowiek trąca mnie w ramię. To mnie nagle otrzeźwia.
Chociaż stoję pod falującym szklanym dachem centrum handlowego z grupą znajomych, myślami cały czas jestem w stajni z Cukrem i Tichym. Fakt, że nadal do mnie nie zadzwonił, nie daje mi spokoju. Zaraz minie doba od naszego spotkania i mojej próbnej jazdy. Chciałabym, żeby po prostu powiedział mi jaka jest jego decyzja. Tak albo nie. Wóz albo przewóz.
A może zgubił mój numer lub źle go zapisał? Nie… To niemożliwe. Przecież puszczał mi strzałkę. Pewnie długo się zastanawia. Jest zawodnikiem startującym w międzynarodowych zawodach. Może długo analizuje to, co zobaczył? Rozkłada na czynniki pierwsze i to trwa?
Najbardziej boję się, że mnie po prostu zghostował.
On nie zdaje sobie sprawy, w jakiej jestem sytuacji. Nie wytłumaczyłam mu tego dość dobrze. Z jego perspektywy mogłam zabrzmieć jak ktoś, komu brakuje pasji i determinacji. Może gdybym okazała więcej entuzjazmu, on także byłby bardziej zdecydowany?
* * *
Minął tydzień. Filip Tichy nie zadzwonił ani nie napisał. Zaczynam myśleć, że nasze spotkanie było halucynacją albo że mi się przyśniło. Siedzę przy moim biurku, na którym leży rozłożona praca domowa z fizyki i patrzę tępo w telefon.
Stajnia. Numer telefonu. Ikonka słuchawki. Mogę jej dotknąć w każdej chwili i zadzwonić. Tylko nie wiem, co miałabym powiedzieć. Dorośli ludzie jakoś potrafią załatwiać takie sprawy. Wróć! Dorosły człowiek nie miałby takich problemów z zaakceptowaniem rzeczywistości. Ktoś mnie odrzucił i nie chce ze mną kontaktu. Powinnam nad tym przejść do porządku dziennego.
Bzzt! Bzzt!
To nie Tichy. To Ania Thomson. Odbieram natychmiast.
– Hello queen! Jak się masz?! – wita mnie pogodny, zawsze pełen werwy głos. – No ja nie wiem, girl, co to ma być? Rozlewaj herbatkę i mów, czego chciał od ciebie Filip Tichy.
O nie. Nie chcę z nią o tym rozmawiać!
– Albo poczekaj. Najpierw ja ci coś powiem. Guess what? I tak nie zgadniesz, także słuchaj. Nie uwierzysz, co dostanę od rodziców na osiemnastkę.
– Może uwierzę, no powiedz.
– Różowy komplet dla Mistiego! – Ania piszczy do słuchawki. Dziwię się, bo Ania praktycznie śpi na hajsie, a tu nagle ekscytuje ją taki mało ekstrawagancki prezent?
– Nie no, super. – staram się brzmieć miło, ale chyba nie do końca mi wychodzi. – W sensie czaprak, owijki i tak dalej?
Ania wybucha śmiechem.
– Jakie tam owijki! Th saddle and th birdle, my girl!
– Czekaj, co?! – wykrzykuję, wstając jednocześnie z krzesła. – Kupili ci różowe siodło i ogłowie?! Nie gadaj! Niemożliwe!
– Custom-made! Będę je mieć najwcześniej za dwa tygodnie, pewnie trochę później.
– Oszalałaś. Po co ci coś takiego?
– Do wyglądania. Do wyglądania jak absolutna królowa. Imagine that! Mój Misty w takim sprzęcie. Tylko robię ankietę wśród znajomych czy do tego założyć mu właśnie też różowy komplecik, czy lepiej czarny? Różowy były mega sweet, ale czarny byłby chyba bardziej kontrastowy.
– Jeja, co za rozkmina. – chichoczę. – Nie wiem, daj mi pomyśleć.
Zamieram nagle.
Nie wiem. Daj mi pomyśleć. Mam wrażenie, że to mówi do mnie Tichy. Łzy napływają mi do oczu. Nie jestem przyzwyczajona do bycia ignorowaną w ten sposób. Odkąd pamiętam, wszyscy zawsze brali mnie pod uwagę. Pierwszą osobą w moim życiu, która otwarcie mnie odrzuciła, była Ninona i źle to zniosłam. Obiecałam sobie wtedy trafniej dobierać przyjaciół i lepiej lokować moje uczucia. Dzięki temu przez wiele lat unikałam jakiegokolwiek zranienia. Dając ludziom przestrzeń, nie przywiązując się, nie stawiając zbyt wysoko oczekiwań. Czułam, że to zdrowe.
Teraz moje oczekiwania wdrapały się na Mount Everest i jeszcze wykonały salto.
– Anyways! Czy ty wiesz, co widziałam wczoraj w stajni?
– Hm?
– Filipa Tichego i Ninonę.
– I… I co z nimi? – niepokoję się.
– Jeździła na tym jego koniu.
Po plecach przelatuje mi zimny dreszcz, a dłonie robią się natychmiast mokre od potu.
– Acha… – kwituję. Czyli wszystko jasne. To dlatego Tichy nie zadzwonił. Szukał alternatyw. – I jak to wyglądało? Dobrze?
– Nie no, jak dla mnie spoko.
Kolejny zimny dreszcz.
– Czego on wtedy od ciebie chciał? Podobno weszłaś do boksu jego konia. Był o to zły?
– Nie, nie. Wiesz, wyobraź sobie, że poprosił mnie, żebym też się przejechała na tym koniu. Ma na imię Cukier.
– Oh, shit. I co? Zgodziłaś się? – głos Ani zmienia się na podejrzanie poważny.
– No tak.
– Ale wsiadłaś na niego? – dopytuje mnie niecierpliwie.
– Tak, tak, wsiadłam.
– Woah! Slay queen. Szacunek dla ciebie. Miałam kiedyś kucyka, ale był miły. A ten? Oof!
– Ale że niby co? O co ci chodzi Ania?
– No… Jak Ninona na nim jeździła, to ładnie to nie wyglądało. Nie chciał współpracować.
– Ze mną też nie. – przyznaję się smutno.
– I ciebie też próbował zrzucić? Bo Ninona miała kilka takich momentów.
Cukier próbował zrzucić Ninonę?!
Jeździłam w swoim życiu na kilku trudnych koniach, więc znam to uczucie, kiedy nie możesz zapanować nad zwierzęciem, na którym siedzisz. Kiedy chce się ono ciebie pozbyć i nie widzi w tobie partnera, tylko intruza. Dosiadając Cukra, nie doświadczyłam niczego podobnego. Może i nie chciał zrobić koła, ale oprócz tego wydawał mi się przyjacielski, taki poczciwy.
– Nie próbował mnie zrzucić.
– Oh, that’s nice! A co to w ogóle za deal z tym wsiadaniem na niego?
Zastanawiam się czy powinnam dzielić się z Anią takimi szczegółami. Obawiam się, że może wszystko wypaplać. Nie jest najlepsza w trzymaniu języka za zębami.
– W sumie to nie wiem.
To nie brzmi przekonująco. Ale Ania o dziwo odpuszcza temat.
– Ej dobra. Nie będzie mnie teraz przez najbliższy miesiąc, bo wyjeżdżam do Southampton do rodzinki. Emenemek będzie w tym czasie wypoczywał, bo znowu kulał. Alex się nim zajmie.
Alex to chłopak Ani. Jest małomówny, ale diabelnie przystojny. Czasami zastanawiam się czy nie miał jakiejś operacji plastycznej, bo szansa na to, żeby urodzić się z taką twarzą jest niższa niż na wygraną w Lotto.
Żegnam się z Anią.
Różowe siodło. Kolor kompletu. Wyjazd do Anglii. Kulejący Misty Mountains. Przystojniak Alex. Ninona na Cukrze. Niby pojechała, ale brzydko to wyglądało. Czy gorzej niż w moim przypadku?
Wśród ludzi z forsą istnieje ważna niepisana zasada. W żadnym wypadku niczym się nie dzielić. Twardo wyznaczać granice własności i nigdy ich nie przekraczać. Dlatego Ania nie pozwoli mi wsiąść na Emenemka, chociaż wyjeżdża na miesiąc, a on zapewne przestanie kuleć po kilku dniach. Dlatego moi rodzice nie chcieli się zgodzić na pomóc Ninonie, kiedy jej potrzebowała. Wszystko co namacalne i nienamacalne ma swoich właścicieli. Nic nie jest bezpańskie ani co gorsza wspólne. Nawet pokoju socjalnego w stajni nie można nazwać wspólnym. On jest dla tych, którzy płacą albo pracują za to, żeby w nim być.
Co w przypadku, kiedy już nie ma się pieniędzy?
Nigdy wcześniej nie musiałam się nad tym zastanawiać. Przecież pieniądze były zawsze. Nie na każdą głupotę, nie na połowę rzeczy w sklepie, nie na prywatny samolot. Natomiast były na wszystko, czego potrzebowałam. Nie wiem jak to jest ich nie mieć.
Czy nie mieć pieniędzy, to znaczy… musieć prosić? Liczyć na cudzą łaskę i przychylność?
Z nerwów przewraca mi się w żołądku. To nie może być moje życie. Ale to jest teraz moje życie. Jestem dziewczyną, która straciła dostęp do koni. I znam obecnie tylko jedną osobę, która może mi ten dostęp przywrócić. Na biurku czeka na mnie praca domowa. Nieruszona od godziny. Nie mam czasu pomagać w stajni w zamian za jazdy, bo chcę się skupić na szkole. A teraz nie mogę się skupić na szkole, bo myślę o stajni.
Moje dłonie są już tak śliskie od potu, że muszę je wytrzeć w koszulkę, żeby móc dalej korzystać z telefonu.
Jest mi strasznie wstyd. Ale skoro Filip Tichy nie chce do mnie zadzwonić, chociażby po to, żeby mnie odrzucić, to ja zadzwonię do niego. Boję się i czuję fatalnie. Znowu mam watę w uszach. Znowu serce wali mi jak oszalałe. Ale kocham jazdę konną. Kocham konie. A jak się coś kocha, to trzeba się nauczyć o to walczyć.
Dzwonię.
Jeden sygnał.
Drugi.
– Ahoj?
